czwartek, 29 października 2015

inowacja

Nie ma na świecie gospodarki, która od razu byłaby innowacyjna. Zawsze od czegoś się zaczyna, zazwyczaj od importu pracy poprzez jej niskie koszty. Cały trik polega na tym, aby umieć wyjść poza atut niskich kosztów i zaproponować coś więcej. Ten atut w Polsce się wyczerpuje, ale wyczerpuje powoli. Głównie dzięki temu, że ciężko obecnie znaleźć kraje stabilne politycznie,w których koszty pracy byłyby niższe niż w Polsce. To nas jeszcze trzyma. Co do różnic w płacy pomiędzy pracodawcą polskim a zagranicznym, to nie wszystko. Chodzi o inne rzeczy jak zapewnienie podstawowego zaplecza socjalnego, rozliczanie nadgodzin itd. Podsumowując, Ameryki Pan nie odkrył. Każda początkująca gospodarka startuje od niskich kosztów pracy i trudno mi sobie wyobrazić coś innego. darmowe szybkie pożyczki
Przykład Pesy przytoczyłem tylko dlatego, że firma ta mieni się czymś w rodzaju lidera polskiego przemysłu, choć mnie to śmieszy, tak jak Pana. Ja wiem że Pesa czy Solaris to głównie montownie korzystające z zachodnich podzespołów. Nie drążmy tematu zanadto, jedynie chciałem pokazać jaki poziom reprezentują firmy z polskim kapitałem, które są niby liderami, z których mamy być dumni.
Proszę mi nie wciskać tez, których nie stawiałem. Gdzie w moich wypowiedziach jakieś teksty o walce klas? Jedyne o co mi chodzi to fakt, że gospodarka to zjawisko społeczne, a ekonomia to nauka (?) społeczna. Sprawna, innowacyjna, gospodarka opiera się na współpracy, wzajemnym szacunku i zrozumieniu pracodawcy z pracownikiem. Mam na myśli zaufanie społeczne, umiejętność współpracy i dostrzegania wspólnego dobra, a nie tylko czubka nosa. Jesteśmy społeczeństwem o bardzo niskim poziomie współpracy i zaufania. Nie potrafimy ze sobą rozmawiać, nie potrafimy słuchać, ani próbować zrozumieć drugiej strony. Chcemy słuchać tylko i wyłącznie siebie. Jesteśmy egoistami. Społeczeństwo takie jak polskie, póki co nie jest moim zdaniem zdolne do budowania innowacyjnej gospodarki. Wciąż jedziemy na niskich kosztach pracy, bo to jedyne paliwo, które nas napędza. Nie potrafimy współpracować, nie potrafimy wymyślać. Boimy się niekonwencjonalnych rozwiązań w przemyśle, bo co jak się nie sprawdzi? W jednym z ostatnich numerów Polityki był świetny artykuł opisujący perypetie polskiej doktorantki szukającej inwestora, który pomógłby jej wdrożyć do produkcji jakiś innowacyjny patent w dziedzinie fotowoltaiki. Ze 3 lata bujała się po Polsce. Inwestora znalazła w Japonii.
Zdrowy rynek pracy opiera się przede wszystkim na szacunku pomiędzy grupami interesu. Henry Ford uważał, że każdego jego pracownika musi być stać na auto, które produkuje. Inaczej masowa produkcja dóbr konsumpcyjnych nie osiągnie pełni potencjału. Rozumiał, że musi dzielić się zyskami, które i tak w jakiś sposób do niego w przyszłości wrócą. Mógłbym godzinami pisać o przykładach polskich firm, które ludziom płacą grosze, ale siedziby firm są wyłożone złotymi krawężnikami. Kolejna prawda objawiona, w którą wierzę - polski biznes wyżywi się sam. Nie potrzebuje związków, porządnego kodeksu. Potrzebuje pracownika, który nie pyszczy i robi. W razie czego, ściągną tabuny Ukraińców, albo po prostu zamkną biznesy (inaczej nie potrafią). Przecież już dzisiaj mamy prawo, które w zasadzie spełnia cywilizacyjne normy zatrudnienia (no, poza minimalnymi stawkami może). Mamy nawet służbę w postaci PIP, która to sprawdza. I co? Ano to, co jest typowe dla społeczeństw stojących na niskim poziomie rozwoju i opartym na braku zaufania. Otóż tworzymy restrykcyjne prawo, którego ostrość łagodzona jest poprzez pobłażanie obchodzeniu przepisów.
wzajemna zgoda
widzę tutaj złą wolę. Oprócz operatora dźwigu (to jedynie przykład) mamy dużo innych zawodów, w których brakuje rąk do pracy
zależy od definicji średniego lub małego miasta (miasteczka?). To ciekawe, przecież byznes narzeka że nie ma wykwalifikowanych ludzi do roboty. Ja mieszkam w mieście średniej wielkości i to właśnie przedsiębiorcy tutaj twierdzą. Zgadzam się z tym, że może gdzieś w Kowarach na Dolnym Śląsku tej pracy nie ma. Zawsze znajdziesz przykład adekwatny do założonej tezy. Ale bezrobocie spada i niekoniecznie jest to wynik emigracji. Jak napisałem, Warszawa to nie cała Polska. Są miasta jak Rzeszów, Bielsko Biała, tam problemu z pracą ewidentnie nie ma. Trzeba jednak coś umieć.
mam zgoła odmienne doświadczenia w tej materii. Znam dziesiątki osób żyjących na emigracji w warunkach urągających godności. Tam godzą się na takie życie, w Polsce czują się oburzeni. Chyba się nie dogadamy. Nie wierzę, że za 1500 Euro (netto) miesięcznie w Irlandii (dominanta) da się zapewnić wypas życiowy - opłacać opiekę medyczną na wysokim poziomie, wziąć krechę na fajnie mieszkanie w dobrej lokalizacji, chodzić do knajp, itd.
Nie zgadzam sie kompletnie.

gospodarka

Jakość pracy jest słaba, ponieważ wciąż borykamy się z mentalnością polskiego pracodawcy, który prędzej kupi 10 Ferrari na firmę, niż da godziwie zarobić pracownikowi. Wszystkim tym, którzy psioczą na "kolonię" którą rzekomo jesteśmy pod rządami PO w porozumieniu z koncernami zagranicznymi, sugeruję szybką analizę porównawczą, która pokaże skalę "śmieciowości" w zakładach prowadzonych przez zagraniczne firmy, a firmy polskie. Tym, którym się nie chce, z góry odpowiadam, że prędzej cywilizowane standardy zatrudnienia spełni pracodawca zagraniczny niż polski. Polski kapitalizm tanią siłą roboczą stoi i nie zmieni tego nic, jeżeli nie zmieni się folwarczny stosunek pana na włościach względem pracownika. Póki polski biznes będzie mógł jechać na taniości pracy, będzie na niej jechał, bo tak jest łatwiej. Skoro firma (przykład z życia wzięty - firma polska wykazująca co kwartał miliony zysku), zamiast zapłacić pracownikowi uczciwe nadgodziny za pracę w sobotę, woli go na te weekendy zatrudniać na umowę zlecenie, na której pracuje się na zmianach 16 godzinnych (!), to gdzie oni będą ryzykować inwestycje w innowacje, które się być może sprawdzą, a być może nie. Kolejny przykład to słynna na całą Polskę bydgoska Pesa. Perła polskiej innowacyjności, która powoli dziękuje polskim spawaczom i zatrudniła tabuny spawaczy z Ukrainy, którzy spawają aż miło i nawet słowem nie pisną o kodeksie pracy. Później 6 z 8 zamówionych przez moje miasto tramwajów wraca na naprawy gwarancyjne z powodu pękającego podwozia. Ja uważam osobiście, że za jakość pracy w tym kraju odpowiada przede wszystkim mentalność społeczeństwa. Jako społeczeństwo nie dojrzeliśmy do konkurowania myślą, wydajnością i innowacyjnością, dlatego jako pracodawcy ciśniemy ten lud i wyciskamy z niego ostatnie krople godności. Zaniechania PO, czy PISu, czy jakich tam chcecie darmowe szybkie pożyczki polityków to problem co najwyżej drugorzędny (jak nie trzeciorzędny). Można wprowadzać stawki minimalne jakie się chce, zdeterminowany byznesmen zawsze znajdzie legalną metodę aby to obejść. Można dawać ulgi na innowacyjność - zaraz się okaże że ktoś za pieniądze publiczne zorganizował sobie armię zwykłych pracowników, których zrekrutował w "innowacyjny" sposób. Jakość gospodarki to nie politycy i nie przepisy. To kultura społeczna i obowiązujące w niej zasady współdziałania pomiędzy ludźmi. Zaufanie i współpraca. Nic innego. Zgadzam się w pewnej mierze z powyższym postem. Owszem, z rozmów z pracodawcami wynika, że jest to najbardziej ciemiężona grupa. O ile miało to jakiś sens w latach 90-tych, o tyle teraz w czasach znakomitych zysków, może budzić jedynie zdziwienie. Wystarczy przeczytać wywiad z H. Bochniarz z lutego 2015 (lub jeszcze lepiej raport Lewiatana). Wnioski? Państwo zrzuca kłody pod nogi pracodawcom, uniemożliwia rejestrowanie firm, kontroluje, narzuca bardzo wysokie podatki, komplikuje prawo. Sami pracodawcy chcą płacić mało jak najmniej, najczyściej padała suma 1600 pln netto. Tymczasem ich ulubionym sposobem zatrudniania są umowy śmieciowe, a same etaty to relikt przeszłości (sic!). Najlepiej żeby nie było okresu wypowiedzenia i nie trzeba było podawać przyczyn zwolnienia.

Ale nie tylko mentalność pracodawców jest problemem. W Polsce prawo pracy umożliwia (a czasami nawet zachęca) zatrudnianie na umowę zlecenie. Śmieciówki są legalne. Prawo jest zawiłe i pełne interpretacji. A narzekanie pracodawców bardziej przebijało się w mediach (i docierało do polityków) niż problemy pracowników. Wygląda jednak na to, że są rezerwy. Udział płac w PKB w Polsce jest najniższy w UE... Co najgorsze, nie udało się wypracować modelu, wspólnych reguł gdzie prezentowane i dyskutowane są różne interesy. Wystarczy spojrzeć jak działają związki zawodowe w Niemczech. Ustalają dla całych branż lub firm jednoosobowych standardy warunków pracy, np. dotyczące umów zbiorowych, poziomów płac lub czasu pracy. U nas ZZ są co najwyżej branżowe i dbają tylko o interes pracowników danego zakładu pracy często kosztem innych.

Co do konieczności emigracji, coż... Problem jest na tyle złożony, że książkę można by pisać. Gdyby ktoś zapytał mnie (tak jak Komorowskiego), jak wyżyć za 2 tysie w Warszawie, to ja był odpowiedział co innego. Ja, powiedziałbym tak: zapomnij o swoich studiach politologicznych, naucz się operować dźwigiem (na przykład) i bez problemu znajdziesz sobie pracę w budowlance. Wyprowadź się z Warszawy do innego miasta (średniej wielkości) i nie dość, że zarobisz więcej, to jeszcze spadną ci koszty życia. Bo prawda jest taka, że emigrując z Warszawy do Londynu, spadasz z deszczu pod rynnę. W Londynie będziesz miał tak ogromne koszty życia, że i tak wylądujesz w klitce na kupie z 10 osobami i raczej w tym Londynie ciężko ci się będzie dorobić własnego M. Z jakichś powodów w Londynie to nie jest problem, ale w Warszawie już tak. Ja wiem, że to generalizowanie, dla wielu być może coś obraźliwego. Ale prawda jest taka, że nie samą Warszawą ten kraj stoi, nie każdy musi być magistrem, a emigracja nie jest żadnym złotym środkiem. Zdecydowana większość (podkreślam większość, nie wszyscy) na tej emigracji jakoś nie dorabia się własnych 4 kątów, długimi latami tkwi w zawieszeniu pomiędzy Polską a Zachodem, nie inwestuje w siebie i własne umiejętności, zadowalając się wynajmowaną w ileś tam osób szeregówką i ostentacyjnym szastaniem pieniędzmi na wakacjach w Polsce. Po 10 latach budzą się i wiedzą, że do Polski nie ma po co wracać, jedyne co pozostaje to dalej wegetować w Irlandii i wydawać w Polsce (bo przecież jak wyleczę wszystkie zęby w Irlandii, zaraz okaże się, że i żyjąc tam nie mam za co wypełnić garnka).